wtorek, 4 grudnia 2012

Złoty talmud


Dworzec Śródmieście, z którego codziennie odjeżdżają pociągi do Falenicy na przemian z toru 3A, 7G lub zamiennie 17Y, składa się z kilku podziemnych, częściowo połączonych zygzakiem krętych schodów, nieoświetlonych kondygnacji. Wzdłuż ciemnych, wilgotnych przejść tłum ludzi przepycha się na wszystkie strony w niewiarygodnym, oszałamiającym tempie, zastrzeżonym jedynie dla stolic. Buczą, syczą i gwiżdżą jak nietoperze, aby dzięki echu określić położenie betonowych ścian. Przenikam przez ciała, zdejmuję jednak okulary, bo bez nich lepiej widzę w ciemności. Raz po raz głowy niektórych przechodniów przekształcają się w twarz Szpiglszojma. Wreszcie w kierunku północnym rozbłyskują czołowe światła podmiejskiego pociągu, zbliżają się z prędkością światła i są coraz większe. Teraz pociąg już pędzi nad moją głową. Liczę osi na spodzie pojazdu. Łącznie jest 16. Pociąg hamuje z piskiem. Wsiadam i zajmuję jedno z miejsc tapicerowanych zielonym płótnem. Przedział jest trochę przegrzany, ale na szczęście pusty. Zakładam nogę na nogę i rozpakowuję z torebki ugotowane jajka. Gdy obieram je ze skorupki, przychodzą mi na myśl wydarzenia ostatniej nocy.


Jak co noc Joasia Pompińska położyła się spać do mojego łóżka. Na pierwszy rzut oka nie ma w tym nic niezwykłego. Potem ściągnęła ze mnie kołdrę i się nią opatuliła. Nadal nic wyjątkowego. Spała niespokojnie zgniatając jak zwykle prawą połowę mojego ciała. Jednak tym razem jej wierceniu towarzyszył szelest papieru. Spod jej nocnej koszuli wypadł manuskrypt, którego spalenia literat był więcej niż pewien. Spomiędzy złotych stron, gdy je otwarłam, wypadło zdjęcie literata - bobasa z nagimi ramionkami. Papier fotograficzny był wyraźnie pofałdowany od wielu słonych łez, które musiały być nad nim wylane przez wiele, wiele lat. Teraz, przy świetle księżyca, manuskrypt przypominał talmud. Tym bardziej, że, jak zauważyłam, Joasia skomentowała tekst na marginesach swoim koślawym pismem. Ponadto poprzekreślała i poprawiła wiele zdań. Zaczęły mi się kłębić w głowie myśli, wskutek czego Joasia się obudziła. Oznajmiła mi, że przekaże manuskrypt wydawcy, co kiedyś zaowocuje wysoką nagrodą dla literata. Rozpłakałam się. Łzy kapały na złoto przypadkowo otwartej strony. Litery zaczęły pulsować i przekształcać się w dziurkę od klucza w kształcie znanej nam już litery ש, wgłębionej w kartkę. Była to strona o nawałnicy i o okręcie na wzburzonych bałwanach, idącym teraz na dno razem z ש. Oddałam jej manuskrypt, który przycisnęła do brzucha. Zasnęłyśmy obie z taką samą drzazgą w sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz