środa, 28 listopada 2012

Dina


Dina spadła na Muranów jak meteoryt, zupełnie przypadkowo, nie wiedząc o tym miejscu nic i nie znając tu nikogo. Brała zbyt aktywny udział w studenckim strajku w swoim ojczystym kraju i reżim dał jej wybór: więzienie albo banicja. 

To malutkie mieszkanie znalazła dla niej organizacja pomagająca uchodźcom. Poza tymi ludźmi nie zna tu nikogo. Dali jej też starego laptopa, który stał się jej oknem na świat. Fejsuje więc i skajpuje. Prowadzi dziennik. Szkicuje. Słucha muzyki. Uczy się okolicy. Komponuje też, gra i śpiewa.

Zawsze jej towarzyszy akordeon. Niewielki, jak i ona sama, wesoło pstrokaty, marki Parrot. Może mogłaby zarabiać ulicznym graniem, ale jest strasznie zimno. I pada śnieg. Nigdy wcześniej nie widziała prawdziwego śniegu.

Czyta książki, angielskie tłumaczenia polskich autorów. Chce poczuć lepiej to miejsce. “Not that I want to be a god or a hero. Just to change into a tree, grow for ages, not hurt anyone.” (Czesław Miłosz) Może będzie chciała zostać drzewem. Tutaj.

Bo coś ją tu zahipnotyzowało. Ma już genewski paszport i mogłaby pojechać do Amsterdamu, Paryża, Londynu, gdzie ma wielu znajomych, ale jakaś siła nie pozwala jej opuścić tego miejsca. Nigdy wcześniej nie doświadczała tak często uczucia deja vu.

Oprócz akordeonu, mieszka z nią też rudy kot, znaleziony na ulicy. I jeszcze ktoś. Niewidoczny, ale wyczuwalny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz