czwartek, 8 listopada 2012

Widmofon


Tydzień po Wszystkich Świętych Anna zaryzykowała wybranie się na groby swoich przodków. Jako jedyny członek rodziny mieszkający obecnie w Warszawie poczuwała się w obowiązku. Usiadła  przed komputerem, sprawdziła w sieci dojazd – z Muranowa 3 przesiadki, przystanek końcowy – Cmentarz Bródnowski. Zaznaczyła nazwę nekropolii prawym klawiszem myszy i wyszukała z ciekawości informacji. Otwarty w 1884, pierwszy pogrzeb – rocznej dziewczynki Marii Skibniewskiej, …jeden z największych cmentarzy w Europie. Myśl o błąkaniu się samotnie godzinami nie przeraził jej. Jesień też nie była dla niej zniechęceniem, była raczej ciekawą odmianą klimatu. Telefon, pieniądze, klucze, notatnik z zapisanymi numerami grobów, w uszy wsadziła słuchawki z przedwojennymi, amerykańskimi audycjami radiowymi i wyszła na autobus.

babcia i dziadek – d29 rząd 4 miejsce 20
wujo Mito i ciocia Mysia – i56 rząd 4 miejsce 3
dziadek Staś i babcia Basia – c54 rząd 2 miejsce 16
Adam – a23 rząd 2 miejsce 3

Odnajdywanie kwater szło jej zaskakująco szybko. Kładąc kwiaty na trzecim grobie zauważyła, że na wszystkich tablicach nagrobnych imion było więcej niż na kartce. O większości osób leżących pod nimi nie wiedziała nic. Historie o bliskiej rodzinie znała z opowieści matki. O prapradziadku, który pracował przy budowie Kolei Transsyberyjskiej, a pech chciał, że zarobione pieniądze zdewaluowały się po Rewolucji Październikowej. O prababci, która umarła na hiszpankę osierocając czwórkę swoich dzieci, czy o dziadku, który jako ośmiolatek pamiętał niezwykłe zwierzęta na ulicach Pragi, zbiegłe z Zoo w czasie Drugiej Wojny.

Grób Adama różnił się od wcześniejszych. Nie był murowany, miał jedynie prostą tabliczkę nagrobną z nazwiskiem i rokiem śmierci. To chyba ten, co się zastrzelił, to ten, co nie miał żony ani dzieci. Samotny i niechciany Adam? – pomyślała. Tabliczka jednak była nowa. Wyjęła telefon z przepastnej torby, zdjęła rękawiczkę i wybrała numer. Po trzeciej, nieskutecznej próbie nawiązania kontaktu z matką poczuła w końcu chłód przedzierający się przez warstwy ubrań i natychmiast przyspieszyła kroku. Wychodząc przez bramę cmentarną w kierunku licznych budek i kiosków wypełnionych kwiatami zauważyła starego mężczyznę, który opatulony kocem siedział przy stoliku z napisem „pańska skórka”.  Nazwa mało apetyczna, - pomyślała – zważywszy na aparycję sprzedającego pana. Jednak mało apetyczne nazwy słodyczy typu „Jawbreakers”, „Warheads”, „Toxic Waste” czy „Salt Water Taffy” towarzyszyły Ani od dzieciństwa. Z ciekawości kupiła jedną, odwinęła do połowy i mocno się w nią wgryzła. Zmarznięty cukierek ukruszył jej kawałek zęba. Poczuła, jak w ząb ostro wdziera się słodycz. Anna chwyciła się za policzek, a telefon odruchowo wrzuciła do torby.

W domu przed lustrem ząb nie wyglądał tak źle, jak sobie go wyobrażała śledząc w drodze do domu  jego nierówność językiem. Wieczór przyszedł zaskakująco szybko, potrzeba snu również. Kładąc się do łóżka sprawdziła telefon, czy może nie słyszała jak matka do nie oddzwaniała. Nie miała jednak nieodebranych połączeń. Włączyła cicho dalszy ciąg przedwojennych audycji, wtarła krem, zgasiła lampkę i zamknęła oczy. Niespodziewanie usłyszała charakterystyczne pikanie w domofonie. Ktoś jest na dole, ktoś wstukał mój kod i wchodzi do budynku, jedzie windą, jest na piętrze, na korytarzu, zaraz chwyci za klamkę. Cisza..., nikogo nie ma. Może to się jej tylko wydawało. Po kilku minutach znów charakterystyczne „pi pi pi”. Anna znieruchomiała. Bała się ruszyć z łóżka, bała się ruszyć w ogóle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz