Tydzień po Wszystkich Świętych Anna zaryzykowała wybranie się
na groby swoich przodków. Jako jedyny członek rodziny mieszkający obecnie w
Warszawie poczuwała się w obowiązku. Usiadła
przed komputerem, sprawdziła w sieci dojazd – z Muranowa 3 przesiadki, przystanek
końcowy – Cmentarz Bródnowski. Zaznaczyła nazwę nekropolii prawym klawiszem
myszy i wyszukała z ciekawości informacji. Otwarty w 1884, pierwszy pogrzeb –
rocznej dziewczynki Marii Skibniewskiej, …jeden z największych cmentarzy w
Europie. Myśl o błąkaniu się samotnie godzinami nie przeraził jej. Jesień też
nie była dla niej zniechęceniem, była raczej ciekawą odmianą klimatu. Telefon,
pieniądze, klucze, notatnik z zapisanymi numerami grobów, w uszy wsadziła
słuchawki z przedwojennymi, amerykańskimi audycjami radiowymi i wyszła na
autobus.
babcia i dziadek – d29
rząd 4 miejsce 20
wujo Mito i ciocia
Mysia – i56 rząd 4 miejsce 3
dziadek Staś i babcia
Basia – c54 rząd 2 miejsce 16
Adam – a23 rząd 2
miejsce 3
Odnajdywanie kwater szło jej zaskakująco szybko. Kładąc kwiaty
na trzecim grobie zauważyła, że na wszystkich tablicach nagrobnych imion było więcej
niż na kartce. O większości osób leżących pod nimi nie wiedziała nic. Historie
o bliskiej rodzinie znała z opowieści matki. O prapradziadku, który pracował
przy budowie Kolei Transsyberyjskiej, a pech chciał, że zarobione pieniądze
zdewaluowały się po Rewolucji Październikowej. O prababci, która umarła na
hiszpankę osierocając czwórkę swoich dzieci, czy o dziadku, który jako ośmiolatek
pamiętał niezwykłe zwierzęta na ulicach Pragi, zbiegłe z Zoo w czasie Drugiej
Wojny.
Grób Adama różnił się od wcześniejszych. Nie był murowany,
miał jedynie prostą tabliczkę nagrobną z nazwiskiem i rokiem śmierci. To chyba
ten, co się zastrzelił, to ten, co nie miał żony ani dzieci. Samotny i niechciany
Adam? – pomyślała. Tabliczka jednak była nowa. Wyjęła telefon z przepastnej
torby, zdjęła rękawiczkę i wybrała numer. Po trzeciej, nieskutecznej próbie
nawiązania kontaktu z matką poczuła w końcu chłód przedzierający się przez
warstwy ubrań i natychmiast przyspieszyła kroku. Wychodząc przez bramę cmentarną
w kierunku licznych budek i kiosków wypełnionych kwiatami zauważyła starego
mężczyznę, który opatulony kocem siedział przy stoliku z napisem „pańska
skórka”. Nazwa mało apetyczna, -
pomyślała – zważywszy na aparycję sprzedającego pana. Jednak mało apetyczne
nazwy słodyczy typu „Jawbreakers”, „Warheads”, „Toxic Waste” czy „Salt Water
Taffy” towarzyszyły Ani od dzieciństwa. Z ciekawości kupiła jedną, odwinęła do połowy
i mocno się w nią wgryzła. Zmarznięty cukierek ukruszył jej kawałek zęba. Poczuła,
jak w ząb ostro wdziera się słodycz. Anna chwyciła się za policzek, a telefon
odruchowo wrzuciła do torby.
W domu przed lustrem ząb nie wyglądał tak źle, jak sobie go
wyobrażała śledząc w drodze do domu jego nierówność językiem. Wieczór przyszedł
zaskakująco szybko, potrzeba snu również. Kładąc się do łóżka sprawdziła
telefon, czy może nie słyszała jak matka do nie oddzwaniała. Nie miała jednak
nieodebranych połączeń. Włączyła cicho dalszy ciąg przedwojennych audycji,
wtarła krem, zgasiła lampkę i zamknęła oczy. Niespodziewanie usłyszała
charakterystyczne pikanie w domofonie. Ktoś jest na dole, ktoś wstukał mój kod
i wchodzi do budynku, jedzie windą, jest na piętrze, na korytarzu, zaraz chwyci
za klamkę. Cisza..., nikogo nie ma. Może to się jej tylko wydawało. Po kilku
minutach znów charakterystyczne „pi pi pi”. Anna znieruchomiała. Bała się
ruszyć z łóżka, bała się ruszyć w ogóle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz