środa, 7 listopada 2012

Opaska z gwiazdą Dawida


A kiedy udało mi się wreszcie uwolnić z uścisku tego stygmatyzującego atrybutu, spojrzałam w górę i krzyknęłam tak głośno i przeraźliwie, że zatrzęsły się szyby w oknach, a ludzie w popłochu pochowali się w mieszkaniach myśląc, że nadciąga  burza. Wysoko nade mną, na rozłożystych gałęziach olbrzymiego klonu, przetykanych gdzieniegdzie zieleniejącymi pączkami, połyskiwały w promieniach marcowego słońca moje dawne sukienki! Wyglądały jak barwne, egzotyczne owoce, które wskutek jakiegoś błędu czy też żartu natury wyrosły i dojrzały niespodziewanie w tej szerokości geograficznej. I tylko trudno było pojąć, że wydało je na świat to muranowskie drzewo, zakorzenione w tej glebie i z niej czerpiące soki.

Moje sukienki, a w nich zapisane moje życie. Znałam je wszystkie tak dobrze! Tę dziewczęcą, białą, która górowała nad innymi, uszyła mi babcia Lea na Jom Kippur, tuż przed moimi dwunastymi urodzinami. I tę lnianą, granatową, z podwyższonym stanem, która towarzyszyła mi przez lata studiów i przeżyła ze mną moje pierwsze getto. Getto ławkowe. Tę sukienkę z błękitnego tiulu, na który wydałam majątek w sklepie bławatnym na Gęsiej, miałam na sobie podczas naszej pierwszej randki. Pamiętasz? Ech, pewnie nie. Mężczyźni nie rejestrują takich rzeczy. Za to tę czerwoną, szyfonową, która powiewała na wietrze jak sztandar, tę, o której babcia Lea - gdyby żyła - z pewnością powiedziałaby "trefna", rozpoznałbyś z pewnością! Podarowałeś mi ją przecież w prezencie po swoim powrocie z Paryża. Odważnie odsłaniała ramiona, dekolt i plecy. To w niej szalałam na obrotowym parkiecie w Adrii, kiedy hucznie witaliśmy 39 rok! I wreszcie, obok tej czerwonej, parę gałęzi dalej, wisiała niepozorna płócienna sukienka. Zielona w drobne białe grochy. To przecież ta, którą pożyczyłam od Irki Perlmanówny latem 39 roku! I której nigdy już nie zdążyłam oddać.

Stałam jak zaczarowana, wpatrując się w te moje sukienki, marząc, że zwieje je wiatr, albo że rozszaleje się burza, a one spadną mi do stóp, ciężkie od deszczu. "Pan Abel prosił, żeby pani przekazać, że będzie czekał na panią tu, pod tym drzewem". Głos małego chłopca wyrwał mnie z osłupienia. Prawie zapomniałam o jego obecności. Rozumiem, dałeś mi znak. Czekam więc i przychodzę tu codziennie od tamtego dnia. A moje sukienki? Tkwią tu nadal. Nie wyblakły w lipcowym słońcu, nie zbutwiały, kiedy opadł z nich zimowy szron. Nienaruszone, czyste i pełne życia. Mojego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz