środa, 7 listopada 2012

ש kaputt


Kawiarnia literacka przy Karmelickiej. Wczesne popołudnie. Tylko jeden gość jest obecny ciałem. Dzwoniąc o blat odstawia szklankę bezglutenowej lemoniady, w której przed chwilą zanurzył usta. Dźwięk wybrzmiewa w ciszy pomieszczenia i uderza o wielki witraż, który pozwala spojrzeć na fizykalny świat zewnętrzny, bez pytania przekradający się cieniem przez biały witraż i padający na wypielęgnowaną twarz gościa kawiarni. Ohydny cień sprawia, że nasz literat – gołębiarz, właściciel tajemnej drukarni i medium, tyle na razie mogę zdradzić, wygląda mniej atrakcyjnie niż w rzeczywistości. Ruiny dawnego żydowskiego muzeum w Warszawie zaciemniają jego rysy twarzy w tak przerażającym wymiarze, że mnie, wszechwiedzącej narratorce, samej będącej medium i obywatelką świata, natychmiast przychodzi na myśl fotografia bundysty Szpiglszojma zrobiona krótko przed samobójstwem. Już wtedy Antek, bo o nim mowa, wiedział, że 40 lat po samobójstwie wstąpi w moje ciało i nim zawładnie. Ale to nie to chodziło po głowie literatowi w kawiarni. To chodziło mi po głowie. Nie literatowi, ani nie Szpiglszojmowi po jego pomieszanej głowie. Poprzedniego dnia literat spalił manuskrypt ze swoimi notatkami z całego roku na dachu domu przy Lewartowskiego, w którym zajmował mieszkanie. Wychodząc z kawiarni wystarczy pójść kawałek prosto, skręcić raz w lewo, minąć nieco nieudaną tablicę pamięci Szpiglszojma, na której pewnej czerwcowej nocy, w stanie upojenia, literat pośliznął się i skręcił nogę, potem trzeba skręcić w prawo, by stanąć po środku ulicy Lewartowskiego. Na dachu domu literat postawił klatki dla swoich gołębi, często tam przesiaduje i tam też spalił manuskrypt. (Rzecz się tyczy gołębi pocztowych). Wymyślił sobie przedziwną historię o literacie, którego sny pojawiają się nocą, na ścianie obok łóżka, jako świecący napis, który czyta krępa, nieżyjąca kobieta, Joasia Pompińska, mieszkająca z nim i prowadząca mu dom. Niestety wymyślona historia literata okazała się jak najbardziej prawdziwa. Joasia Pompińska nie jest iluzją, faktycznie czyta co noc jego sny. Gorzej! Wtrąca się w nie i nimi manipuluje. Manuskrypt nie jest owocem jego własnej wyobraźni, ale zapisem wszystkich myśli Joasi, które niezauważenie dla literata przepłynęły przez niego, niczym przez przekaźnik. Jak zatem doszło do ujawnienia tej niesamowitej historii?

Będę musiała cofnąć się do niedawnej przeszłości literata. Nie tylko, jak wspomniałam, hoduje gołębie na dachu, ale też założył przed wieloma laty potajemną drukarnię w piwnicy. Cylinder maszyny drukarskiej z żydowskimi literami przetrwał zburzenie getta. Ten sprzęt nie stoi, mówiąc ściśle, w piwnicy literata, ale w pomieszczeniu ukrytym pod piwnicą, w piwnicy dawnego domu, który stał wcześniej w tym miejscu. Przy majowej pełni, również w stanie upojenia, literat wpadł przez dziurę i spadł wprost na cylinder maszyny drukarskiej łamiąc literę ש.

Co zatem drukuje po żydowsku literat każdej nocy w tej piwnicy pod piwnicą? Drukuje żydowski dziennik „der Curikker”, co znaczy „powrót”, w nakładzie 500 egzemplarzy. Jedynie drukuje, nie pisze, nie redaguje, bo nie jest mistrzem jidysz. Co innego ja. Każdego dnia gołębie przynoszą na dach artykuły, a literat zanosi je do maszyny drukarskiej w piwnicy. Kim są i gdzie mieszkają dziennikarze piszący te artykuły? To najprawdziwsi warszawiacy, tyle że nieżyjący. Przenieśli się do opuszczonego sanatorium chorób płuc w Falenicy pod Warszawą. Redaktor naczelny, grubo ciosany despota ze staromodnym wąsem wprowadza w redakcji ostry reżim, ale jak zwykle mówię, psy, które szczekają, nie gryzą. Sama też należę do redakcji. Szczerze mówiąc, mam słabość do literata. On naprawdę nieźle wygląda, ale jest w tak fatalnym stanie psychicznym, że mnie zupełnie nie zauważa, mimo że  siedzę tuż obok niego, przy jego stoliku w kawiarni literackiej. Właściwie dostrzega mnie, ale sam przed sobą nie chce się do tego przyznać. Wydaje mi się, że z powodu madam Pompińskiej, która pierze mu mózg i ma nad nim władzę zupełną. Obecnie popadł w swego rodzaju depresję, bo pierwszy raz dotarło do niego, że nigdy nie był sobą. Snuje rozważania o wolności, niewoli i tożsamości, obmyśla plan wydostania się ze szponów tej kobiety, ale nie wie, jak to zrobić. Ona również zawsze siedzi przy jego stoliku, zawsze po jego prawej stronie. Delikatnie gładzi opuchniętą ręką jego brwi. Jemu to nie sprawia przyjemności, ale im bardziej próbuje się jej opierać, tym bardziej ona na niego napiera. Prawie się poddał jej potędze. Szepcząc próbuję podnieść go na duchu. Mogłabym mu pomóc, ale z nim jest jak z alkoholikiem. To on sam musi tego chcieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz